Saturday, May 8, 2021

Reforma edukacji - jak powinna wyglądać idealna szkoła

 


Celem rozwiązania problemu szkoły nie jest jej ponowne otwarcie szkół tylko kompletna reforma edukacji. Trzeba pozwolić dzieciom rozwijać się w swoim rytmie bez utraty naturalnego instynktu radości, zabawy i wyrażania siebie kreatywnie. 

Nie można też pozostawić dzieci zupełnie bez szkoły bo nie będą mogły korzystać z dorobku naszej cywilizacji, nie przeczytają żadnej książki ani nie bądą mogły opanowac skomplikowanych umiejętności potrzebnych do budowy mostu czy wykonania operacji na otwartym sercu. Ludzie, którzy zrozumieli, jaką krzywde wyrządza człowiekowi szkoła nie chce już nigdy więcej słyszeć tego słowa i najchętniej puściłby dziecko luzem na łąkę (dosłownie) i czekał aż samo przyjdzie poprosić o lekcje pisania w wieku 10 czy 15 lat. Nie o to chodzi. W ten sposób cofniemy się do poziomu plemion pierwotnych – gdzie dzieci biegaja gołe i wesołe a pisać umie tylko szaman... Musi istnieć sposób nauki, który rozwija ale nie zabija. Wiem, że taki istnieje, bo sama go doświadczyłam.

Po zajęciach szkolnych (nudnych, beznadziejnych i trudnych) szłam na zajęcia pozalekcyjne, na których nauczycielka uczyła grupę dzieci w różnym wieku sprytnych sposobów na zapamiętywanie ciągów liczb czy rzeczy. Recytowałam z pamięci ciągi liczb i słów. Z zajęć wychodziłam uśmiechnięta a w domu chętnie uczyłam się... kolejnych ciągów słów czy liczb. Jakim cudem? Pani nauczycielka przeplatała wiedzę z ciekawostkami, suche fakty z żartami a wiedza jest sprawdzana nie w postaci kartkówek ale mini konkursów – najlepsi dostają cukierka, uroczą gumke do mazania, długopis czy nawet notesik. Bzdury ale dzieciom wcale do szczęścia nie jest potrzebne wiele. Wystarczy nie oceniać, nie karcić, pozwolić dzieciom trochę pokonkurować w zdrowy, naturalny sposób. Na zajęciach było miejsce na wyobraźnie i kreatywność (wyobraź sobie różowego słonia, którego niesie na plecach mała mrówka, och jakie to zabawne!) Brawo, pierwsza para słów to słoń i mrówka! W szkole byłam przeciętna, oceny raz lepsze raz gorsze, tam nie było czasu na takie głupoty, trzeba realizować program nauczania.

Innymi genialnymi zajęciami były lekcje jazdy konnej (na które potem przestałam chodzić bo nie było czasu przez obowiązki szkolne). Tu już było całkiem na poważnie ale wcale nie mniej zabawnie. Było wiele poleceń, nakazów i zakazów ale nie wywoływały we mnie żadnej traumy ani buntu bo widziałam, że były sensowne i logiczne, wynikające z natury zwierzęcia a nie z zachcianek i kaprysów dorosłych. Nie wsadzaj koniu ręki do pyska bo cie ugryzie. Koń ma duże i mocne zeby, bardzo logiczne. Nigdy nie podchodź do konia od dupy (zada) strony bo cię kopnie. Jeśli chcesz go okrążyć to głaszcz go po sierści, trzymaj kontakt. Konie maja wyjątkowo silne nogi zakończone twardymi kopytami. Jest sens i jest logika. Siedź prosto, trzymaj balans bo spadniesz.

Inną bardzo przydatna lekcją była nauka rozróżniania roślin jadalnych i niejadalnych. Jako pięciolatka miałam do dyspozycji ogród, w którym bawiłam się często sama. Mama zerkała gdzieś zza okna ale nie pilnowała mnie cały czas. Często bawiłam się w kolekcjonowanie i zjadanie różnych listków (mięta, melisa, mięta pieprzowa, tymianek, lubczyk, ogórecznik, dzikie bratki i jeszcze kilka innych). Nigdy niczym się nie otrułam chociaż na ogrodzie były też ozdobne rośliny trujące. Dlaczego? Bo mama (czasem babcia) cierpliwe tłumaczyła i pokazywała mi co można jeść, kazała przynieść melisy czy mięty na herbatę, robiliśmy razem sałatki z liści. Nigdy nie próbowałam ładnych jagód kolczastego krzewu ozdobnego bo wiedziałam, że są trujące a nie chciałam się otruć ani umrzeć. Podobnie funkcjonowały moje koleżanki wychowane na wsi lub na obrzeżach miasta. Za każdym razem, gdy słyszę w telewizji, że jakieś dziecko zatruło się owocami cisu czy innego trującego czegoś zastanawiam się, jak niedouczeni i leniwi są jego rodzice.


Poza skubaniem zielska interesowąły mnie też zwierzęta. Wszystkie zwierzęta – od robali i owadów, których nazw i opisów sama szukałam w książce - do ukochanych, półdzikich kotów. Sama szukałam informacji, zadawałam milion pytań, obserwowałam wszystko łącznie ze śmiercią muchy w sieci pająka i ostatnimi chwilami ptaka przed zjedzeniem przez kota. W ogrodzie wszystko miało sens, kolor, smak, zapach i fakturę. Wszystko było po coś. Nie lubiłam przedszkola. Szkoła była bezsensu. Nudziłam się i trudziłam się. Dziś wiem, że moje negatywne odczucia były całkiem słuszne a wiedza choć potrzebna to sama forma jej wciskania – koszmarna.


Najlepszy byłby system kursów – w małych grupach w określonym przedziale wiekowym, mniej godzin, mało teorii dużo praktyki. Kursy muszą być prowadzone w sposób dla dzieci interesujący,w formie zabawy z nagrodami. Zróżnicowanie wieku pozwoli dzieciom wzmocnić chęć nauki, gdy starsza koleżanka pochwali się, że już była na kursie z matematyki i umie liczyc prawdziwe pieniądze – młodsze dziecko będzie chciało iść się tego nauczyć! Inne dziecko będzie chciało iść na kurs aktorstwa ale żeby się tam dostac musi zrobić kurs... czytania i pisania. Inaczej uczy się pisać literki „bo tak trzeba” a inaczej „bo chcę zostać aktorką im szybciej nauczę się literek tym szybciej zostanę aktorką”. A po co ja uczyłam się literek? Żeby uczyc się kolejnych literek, żeby czytac coraz trudniejsze czytanki i coraz nudniejsze książki. Na prawde nie byłam zadowolona, że po literce „h” czytanka jest dłuższa i nudniejsza... Wolałabym zostac przy literce „h”. Połowa liter jest koszmarem kaligraficznym, nigdy później nie pisałam litery „K” w tak pokręcony sposób jak w podstawówce. Najgorsze było małe „s”.

Zdobywanie poszczególnych kursów byłoby podobne do rozwoju umiejętności postaci w grze komputerowej. Generalnie szkoła powinna być jak gra. Taka, w której można się zatopić i która nigdy się nie nudzi. Bez kursu czytania i pisania nie można iść na kurs jazdy na rowerze czy na bardziej zaawansowaną lekcję muzyki. Nagrody powinny być dostosowane do wieku dziecka, wymagac pewnego wysiłku ale być osiągalne. System tresury, pardon, edukacji wypaczył jednocześnie pewnośc siebie dziecka i postrzeganie możliwości osiągania sukcesu. Mówi się, że bogaci to oszuści albo urodzeni w bogatej rodzinie. Bycie bogatym jest mozliwe ale bardzo, bardzo trudne (w domyśle, poza twoim zasięgiem bo masz ledwie dosteczny z historii i generalnie nie dasz rady). Absolutnie nie mówi się, jak sprzedawać swoje pomysły, jak szukac nisz biznesowych i jak prowadzić firmę. Na przedmiocie zwanym „podstawy przedsiębiorczości” wkuwa się suche regułki, porządek władz lokalnych i urzędów (abyś wiedział, gdzie płacic podatki, gdzie znaleźć pracę w najbliższej fabryce i gdzie zgłosić sąsiada, który śmieci na trawnik).

Celem różnorodnych dróg rozwoju i kursów jest możliwośc poprubowania różnych zawodów i znalezienia własnej drogi. Jeden z kursów mógłby dotyczyć kładzenia kafelków. Fachowiec wraz z grupą starszych dzieci i młodzieży układałby kafelki w domu swojego klienta. Taka usługa byłaby tańsza ze względu na możliwe błędy i straty w materiałach (bo pierwszy nacięty kafelek pęka źle). Przypominałoby to kurs czeladniczy. Dzieci po takiej pracy miałby by wypracowane poczucie kontroli, sprawstwa i odpowiedzialności. Czułyby się twórcami i ceniliby prace swoich i cudzych rąk. Wraz z ścianką z kafli zbudowane by zostało poczucie pewności siebie i siła charakteru pozwalająca przejśc bez szwanku dalsze etapy edukacji wyższej, które już wiązałyby się z wielogodzinnymi siedzeniem na wykładach, w bibliotekach czy przed ekranami komputerów.


Reforma, jaką proponuję jest skrajnie niebezpieczna dla systemu i skończy się absolutną zmianą świata, który znamy. Zginą korporacje i większośc fabryk a te, które zostana będą musiały zaoferować pracownikom lepsze warunki, do wygóruje koszty i doprowadzi do bankructwa wielkich korporacji. Nikt nie będzie chciał być szczurem a menadżerowie odejda bo nie będą mieli kim zarządzać. Znikną też masowe fermy bydła i rzeźnie bo nikt nie będzie chciał wykonywac takich prac po świadomej i mądrej edukacji. Produkcja wszelkiego dobra będzie rozproszona, małonakładowa, wysokiej jakości, po sąsiedzku. Nigdy już nie przejdzie żadna pandemia czy nieskuteczne leki bo każdy będzie miał na tyle rozwinięta pewnośc siebie i swoją wiedzę aby powiedzieć „nie” kłamstwu i manipilacji, samodzielnie przeanalizować dane i wyciągnąc wniosków. To będzie koniec obecnych polityków. Nowi ludzie nie dadzą sobie też wcisnąć słabej jakości żywności (zwłaszcza słodyczy i fast-foodów), której już nie będą potrzebować do zagłaskania i pocieszenia swojego połamanego wewnętrznego dziecka. Z tego powodu spadnie też spożycie wszelkich używek – bez generowania traum nie będzie trzeba ich zalewać wódką, człowiek będzie w stanie się zrelaksowac i zabawić bez dodatków. Nikt, kto zaznał wolności rozwoju nie da sobie wcisnąć żadnych kłamstw ani odebrać wolności pod pretekstem globalego ocieplenia czy czyjegoś zysku. Juz „nowe dzieci' będą „starym dorosłym” zadawać bardzo niewygodne pytania. O sens rzeczy bezsensownych.

Czemu tak ciągle bredzę o tej pewności siebie? Bo zauważyłam, że wielu liderów, mówców i menadżerów jest w głębi siebie małymi, zasmarkanymi dziećmi wołającymi mamę i pragnącymi zasłużyć na jej miłość. Bo sama kiedyś zostałam zdeptana i pół zycia poświęciłam na odbuowę, a wszystko „w trosce o moje dobro” i „bo tak trzeba”. Ja naprawdę się nie dziwię nastolatkom wpadającym w sieć internetu i zbierającym wirtualne serduszka w miejsce swoich własnych, zdeptanych serc. Jakie zgorszenie wzbudził sondaż, z którego wynikało, że większość dzieci chce zostac w przyszłości instagramerką albo youtuberką. Nikt nie widzi, że to ostatnie wołanie o wolność ostatnia próba ucieczki przed systemem (w łapy innego, równie okrutnego) ostatnia próba nieskończenia jako nieszczęśliwy człowiek, który do mieszkania przychodzi się tylko wyspać a pracuje cały dzień aby mieć... mieszkanie.

Mając świadomość, że przyczyną wszystkich dzisiejszych problemów jest raczej bezmózgie społeczeństwo byłam zła, że politycy niszczą szkołę i chcą pogłębić zdurnienie społeczeństwa. Głupszymi owcami łatwiej się steruje niż świadomymi i wykształconymi ludźmi. Postanowiłam coś z tym zrobić i wymyśliłam - Strajk Dzieci. Głowiłam się, jak wrócić do normalności ale wszystkie założenia okazały się błędne. Dlaczego chcę ratować przyczynę zidiocenia społeczeństwa i podstawę systemu? Kardynalny błąd. Szkołę, a dokładnie system edukacji należy rozwalić i zbudować na nowo.

Tylko komu się chce, gdy sam został tak zaorany, że chce już mieć tylko święty spokój? 

 "Jeśli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka czytania zanikła, zwłaszcza wśród dzieci, to niezawodny znak, że jesteś MUGOLEM! " - taki napis widniał na tylnej okładce książek J.K. Rowling o Harrym Potterze. Niczego wcześniej tak szybko nie przeczytałam jak kolejnych (coraz grubszych) tomów przygód czarodzieja. Dzieci pokochały czytanie. Bo czasem zdarzają się cuda i jestem pewna, że stałby się cud w edukacji gdyby nudna, systemowa szkoła bardziej przypominała Hogwart. Nie mówię tu o czarodziejskich eliksirach czy gadających skrzatach ale o odrobinie niesamowitości i szczypcie praktyczności.


2 comments:

  1. This comment has been removed by the author.

    ReplyDelete
  2. Ciekawe spostrzeżenia . Co do edukacji to szkole bardzo brakuje zdobyczy nauki nazywanej neurobiologią. Niestety , ta nauka nie cieszy się należnym prestiżem. Co innego taka religia....

    ReplyDelete

Konstruktywna krytyka i uzasadnienie opinii mile widzialne:)
Dziękuję za komentarz!

Reklamy aukcji i konkursów będą kasowane.